Tydzień z życia sieciowego kawosza

Tydzień z życia sieciowego kawosza

Jeśli kawa, to z ekspresu. Nigdy rozpuszczalna – wbrew agencyjnym copywriterom gotowym szukać lekkiej nutki dekadencji w słoiku ka-wo-chemicznego granulatu. Konsekwentnie kreuję swój image wiecznie zajętego człowieka, więc nie wypada się nie spieszyć – kawa może być zatem wyłącznie na wynos. Pijam więc latte w papierowym kubku – bez cukru i jakichkolwiek dodatków smakowych. A że nie lubię w kawie niespodzianek, często odwiedzam sieciówki. Nie gardzę kawą, którą od początku do końca zrobi ekspres (o ile jest dobra), ale zdecydowanie doceniam czynnik ludzki – ktoś przecież przez te kilkadziesiąt sekund swojego dnia pracy robi kawę specjalnie dla mnie. Lubię to.

Poniedziałek 8.30 Ile nieba w kawie

Właśnie otwierają Coffee Heaven – nieco wcześniej niż inne przybytki w centrum handlowym. Darmowy parking z mnóstwem wolnych miejsc i otwarta kawiarnia w pustawych przestrzeniach handlowego molocha to idealne miejsce na poranne spotkanie.

Nie mam nic przeciwko papierowym kubkom, ale skoro już siadam w – bądź co bądź – kawiarni, to marzy mi się uchaty ceramiczny kubek (a te mają ładne) po brzegi wypełniony ulubioną kawą. Niestety, nie wszystkie lokale sieci rozpieszczają w ten sposób swoich gości – trochę głupio, zważywszy, że to jedna z droższych kaw na mieście (9,90-12,50 zł).

Lubię patrzeć, jak mleko burzy się w dzbanku, a wprawna ręka i oko baristy odmierzają dokładnie tyle, ile trzeba, malując przy okazji jakiś wzorek na piance. Teraz czas na kakao i cynamon. Nie wiem, czy to zasługa jakiegoś korporacyjnego mędrca od cięcia kosztów, ale kakao w Coffee Heaven nie chce opuścić pojemnika przez mikroskopijne dziurki – prawie nie leci. Ale mnie to nie zraża. Stoję tam dłuższą chwilę i uporczywie potrząsam tą kakaową solniczką, póki gęsta pianka nie pokryje się czekoladowym pyłem… Moim zdaniem to jedna z lepszych kaw na wynos. Żeby jednak nie było za słodko, to dodam, że kiedyś spróbowałem tam espresso. I raz wystarczy.

Wtorek 8.15 Filozofia kawowej poprawności

McDrive 24h. Celując w sitko mikrofonu, donośnym głosem zamawiam „latte bez cukru” – w odpowiedzi słyszę: „Ile cukru do kawy?”. Płacę 6,40 zł, czyli znośnie. Nie słodzę, ale proszę o mieszadełko. Kiedyś nie zamieszałem i piłem warstwami – najpierw espresso, potem samo mleko. Źle to wspominam. McKawę robi ekspres (podobno kosmicznie drogi). Jest precyzyjny, więc kawa smakuje zawsze tak samo. Napój podają w estetycznym, papierowym kubku o podwójnych ściankach, a kierowcy dostają tekturowe koszyczki. Odginam plastikowy dziubek i włączając się do ruchu, sączę pierwszy łyk. Jest absolutnie poprawna i smaczna, choć dość mocna. Gdybym jednak miał coś zmieniać, to dolałbym nieco więcej mleka, żeby była bardziej latte.

Środa 7.40 Vervakawa

Dziś mam do pokonania ponad 600 km, więc poranną kawę kupię przy okazji tankowania. Do kawy serwowanej na stacjach benzynowych miałem kiedyś stosunek mocno pogardliwy. Na tę pogardę ciężko pracowały małe czerwone automaty z logo koncernu spożywczego napełnione kawo-proszkiem, zabielaczem i cukrem. Fakt, było tanio, ale produkt w lichym, plastikowym kubeczku nawet nie próbował udawać kawy z mlekiem… Fuj. Ale to se ne wrati. Na wielu stacjach Orlenu (bo jeszcze nie wszędzie) funkcjonują dziś kąciki lub bary Stop Cafe, w których parzeniem kawy zajmują się wykwalifikowane ekspresy ciśnieniowe zintegrowane z młynkiem do kawy. Kawę sporządzam sobie sam, wciskając jeden tylko przycisk (no chyba że biorę podwójną, to dwa razy). Do papierowego kubka wpada wpierw wzburzone mleko, a zaraz po nim zbawienna porcja espresso. Bardzo przyzwoity napój za jedyne 4.79 zł.

Czwartek 11.30 W biegu taniej

W biegu Cafe jest niewielką siecią obecną zalewie w pięciu miastach. Sympatyczne lokale i zaangażowana obsługa – nawet w maleńkim punkcie w galerii handlowej. Ich latte może śmiało konkurować z drogimi siostrami z wielkich sieciówek. Tutaj ktoś wreszcie docenił, że nie zajmuję miejsca w kawiarni, ale piję w biegu. Kawa na wynos jest tu tańsza – 7-9 zł wobec 10-12 zł za napój wypity na miejscu. Rewelacja!

Piątek 9.20 Czy kawa ma imię?

Nieczęsto odwiedzam Starbucks, bo jakoś mi nie po drodze, ale jak już mi się zdarzy zabłądzić w jedną z topowych lokalizacji miasta, to zachodzę i do Starbucksa. Tani nie jest, ale kawę mają tam naprawdę dobrą (mówimy o latte). Jest przyjemnie delikatna, to właściwie mleko z kawą, smakuje wybornie.

Jednego tam nie lubię – sztucznego luzu, który każe wypytywać klienta o imię, jakby to było niezbędne do zrobienia kawy. Staram się nie być bucem i jestem raczej otwarty na ludzi. Nie pojmuję jednak, dlaczego jakiś typ ma przez całą salę krzyczeć moje imię i obwieszczać wszystkim, jaki napój zapragnąłem wypić? „Latte dla Marcina!!!”. Litości…

Sobota/niedziela

Na prawdziwe święto kawy budzi mnie weekend, który pozwala kawę celebrować od pierwszej myśli o kawie po pustą filiżankę. Mielę, napawam się zapachem, starannie ubijam w sitku. Resztę robi ekspres – 60 mililitrów prawie wrzącej wody i po kilkunastu sekundach mam swoje espresso – czarny, gorący płyn, który dla odmiany słodzę, burząc warstwę jasnobrązowej eremy.

Kawę pił Marcin Kaleta

Facebook Comments

Artykuły użytkownika

Najnowsze

Najczęściej komentowane

Facebook Comments